Józef Chełmoński - nie lękajcie się!
O melancholii, trybie HDR, Neue Stimmung®, psynach i psukach, strategicznej roli CPK i oświatowej funkcji muzeów
Wystawa Józefa Chełmońskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie otworzyła się dokładnie wespół z szampańskim rozpoczęciem kolejnego warszawskiego wekendu galeryjnego. Trzeba było wybierać gdzie iść. Tu i tam malarstwo… Kiedyś za juniora chodziłem do szkoły imienia Chełmońskiego, poza tym stary Józwa mieszkał niedaleko moich młodzieńczych terenów łowieckich (obecnie być może jakby planują chcieć tam zbudować CPK). No więc poszedłem na Chełmońskiego. Niczego nie żałuję i wy też widzowie nie pożałujecie. Malarze i malarki! Ta wystawa to lekcja dla Was i dokument o Was.
Przez 150 lat wiele o twórczości Chełmońskiego powiedziano, wymyślono, przekłamano. Powstały piękne eseje, interpretacje i wspomnienia ludzi, którzy go znali. Dzieci pytają rodziców: kim on był??? Realistą czy symbolistą? Przegrywem czy hustlerem? Chłopem czy inteligentem? Piewcą ziemi czy piewcą tej ziemi? Wybitnym malarzem czy wieśniakiem polskiej sztuki? Odpowiedź przynajmniej na jedno z pytań jest prosta - wybitnym malarzem.
Wiele osób ponarzeka sobie na obrazy ukazujące pijackie libacje pod karczmą, przejazdy Kozaków i kozaków w saniach, wizerunki koni napędzanych wścieklizną. Cały ten śnieżny, siermiężny folklor ziemi mazowieckiej i ukraińskiej. Nie da się zaprzeczyć, że obrazy formalnie dają po oczach. Dzisiaj znamy to pod postacią artystycznej fotografii motoryzacyjnej typu HDR - z nasyconymi kolorami, przegiętym kontrastem, wyostrzoną do najmniejszego szczegółu kompozycją, przesadnym dramatyzmem otoczenia. To samo u Chełmońskiego. Obojętnie czy patrzymy na dym z komina, pianę z końkich mord, grudy śniegu, najmniejsze ryski na saniach - wszystko ma być ostre, sztucznie oświetlone, narzucać się. Suwak „artystyczność” jest u Chełmońskiego przeciągnięty bardzo daleko. I wieta co? Opłacało się. Tego typu obrazy schodziły mu jeden za drugim.
Ale jest jeszcze drugi Chełmoński: lepszy, wycofany, późny, bardziej współczesny. Taki, który nie maluje koni. Nie próbuje sztucznie nas podniecić. W tych wrażeniowych pejzażach artysta częściowo odrzuca precyzję szczegółu oraz iluzję głębi, kadrowanie jest dużo bardziej swobodne. Jeśli pojawiają się zwierzęta, ludzie i sztafaż to w najlepszym przypadku jako integralna część nieskrępowanej przyrody. Ona rządzi. Człowiek, trzoda, ptactwo mają się słuchać lub po prostu być. W najgorszym przypadku to po prostu elementy kompozycji - piony które przełamują poziomy. W zasadzie Chełmoński mógłby z nich całkowicie zrezygnować, ale często tego nie robi. I dobrze, ma ku temu swoje powody.
Słyszałem o obrazach malarza jakieś naiwne komentarze w stylu: konie precz, psyni zostają. No na pewno, nie rozśmieszajcie mnie. Nie zrozumiesz jeden z drugim melancholii, stimmungu, fajnej i mgielnej twórczości Chełmońskiego bez zrozumienia i akceptacji tych wszystkich dwójek, trójek, czwórek, sani, końskich pysków, błota i ogólnej siermięgi. W sztuce najważniejsze są proste rzeczy i gesty. U Chełmońskiego czymś takim jest kontrast. Zwykły kontrast, dziecinko. W najlepszych obrazach artysty pierwszy plan i linia horyzontu idą w górę, dużo tu realizmu, ostrości i HDR-u znanego z jego wcześniejszych prac. Natomiast już niemal z metra dalej dzieją się nastrojowo-niewyraźne cuda, które tak kochają współcześni malarze i malarki oraz inni. Dopiero to połączenie działa. Inaczej robić nie mas sensu.
Temczasem ludzie chcą mieć binarne albo-albo. Większość współczesnego malarstwa nastrojowego, emo-romantycznego, Neue Stimmung bazuje na tym, co u Chełmońskiego jest - tylko i aż - tłem. To istotna różnica. W tym kontekście dzieła Józwy zachęcają, aby przynajmniej zastanowić się dlaczego w dzisiejszym malarstwie młodych tak często gubi się szczegółowość? Dlaczego malarze każą nam patrzeć przez jakieś siatki, zasłony czy szyby? W imię czego poświęca się narracyjność? Dlaczego we współczesnych obrazach nie da się odczytać pory dnia (albo namalować tak żeby to co na niebie zgadzało się pogodowo z tym co na ziemi)? Niedookreśloność, nastrojowość, poetyckość, senność to dzisiejsze słowa wytrychy, sygnalizujące niby szczerość i spójność danej sztuki. A może jednak brak umiejętności lub co gorsze - wrażliwości jej twórców? Chełmoński wiedział że to wodnista mieszanina, z której nic wartościowego nie idzie ulepić. Wiedział że realizm to balast, bez którego jego malarstwo odleciałaby do nieba. Znaczyłoby wielkie zero. I działałoby jak wielkie nic.
Tymczasem jego sztuka działa potężnie. Ptaki polują na coś, czego w samych obrazach nie widać - jakieś żaby czy zaskrońce. Ale groźnym okiem zerkają również na widza. To nie jest radosne malarstwo, banalne zachwyty nad ziemią, tą ziemią. Słynne kuropatwy oczywiście są cute, wyglądają jak miłe pierzaste kulki <( ˶• ◊ •˶ )> Jednak przede wszystkim zgubiły się w śnieżnej zamieci. Jest im mega zimno, nic tu nie ma. Można zapomnieć o ziarenkach, horyzoncie oraz nadziei. Trzeba się modlić w myślach żeby w ogóle przeżyły. I Chełmoński umiał wywołać takie odczucie bez żadnej symboliki, zarazem unikając prostego malowania w stylu „bo tutaj jest jak jest”. Patrząc na jego dzieła masz szklane oczy, ale nie płaczesz. Proste, ckliwe odczucia wydają się nowymi, jakbyśmy czuli coś po raz pierwszy. Nie umiem tego nazwać. Wiem natomiast, że tworząc taką sztukę przechodzi się do historii.
Na zakończenie krótka przypowieść, żebyście z tego eseja coś wyciągnęli. W pewnym momencie kariery, kiedy wydawało się że Józef Chełmoński ma wszystko pod kontrolą, mieszka w Paryżu, współpracuje z top marszandami, hurtowo sprzedaje dzieła do USA - właśnie w tym momencie artysta poszedł w ilość. I wieta co? Nie pykło. Niczym malowane przez siebie konie - przeszarżował. Monumentalna Czwórka przez !!!kilkanaście!!! lat kisiła się w pracowni Chełmońskiego. Zainteresowała dosłownie 0,00000 procenta ludzkości. Wracając do Polski malarz zostawił obraz we Francji, po latach wspominając koleżance o „czymś tam takim” porzuconym na paryskim strychu. Dzisiaj potężne dzieło dumnie wisi w Sukiennicach i zna je 94 procent dorosłych Polek i Polaków. To lekcja dla Was malarze i malarki. Niezbadane są wyroki losu, nie wiadomo co przyniesie wam sławę, a gdy jest górka liczy się umiar.
Świetna wystawa. Jeżeli jesteście malarzami i nie pójdziecie to nie jesteście malarzami. Jeżeli jesteście ludźmi i nie pójdziecie… Naprawdę, w muzeach i galeriach czasami wystarczy po prostu pokazać sztukę. Zwłaszcza teraz, w świecie „odpornym na swoje własne zbawienie”.